Z dedykacją dla Kutrona
Tak więc bywa czasem piękny dzień lub noc... Gdzieś po bezdrożach jedzie rzędowy knedel zrobiony w Czechach, aż tu nagle piękno jazdy kończy się tym, że silnik zdycha na amen i nawet nie śmie pierdnąć...
Niestety zdjęć nie zrobiłem, zresztą nie mam czym zrobić szczegółowych zdjęć, a iPhone na pewno się do tego nie nada, bo to "iSZROT"Wracając do opowieści, cóż zakończyło tę piękną jazdę w nocy po bezdrożach? Jak ona się zakończyła? To chyba każdy wie... nie jest to pocieszające będąc 28km od domu z ciężkim klocem na kołach jakim jest knedel na totalnym zadupiu i bez prądu...
Pierwsze 20 km zaczął się zapych klocusia po drodze, cóż... Jak nie pali to trzeba z buta. I tak marszem 3 godziny w plecy... Zostało 8 km, o dziwo pierdnął lecz jazda nie była pocieszająca... Ujmę to inaczej: pierwszy kilometr chodził na dwa gary i świeciły światła. A potem... Zaczął kichać, światła padły i by utrzymać silnik w rasowym odgłosie zarzynanej pilarki słuchając dudududududu i ciągnąc 4 tys obr na pierwszym biegu musiałem wyłączyć wszystko i stać się partyzantem niczym w lesie...
Niestety ten fakt jeszcze bardziej dociera do myśli jako, że gary po szlifie i takie coś... Who cares. Nie mam informacji co się z tym silnikiem dzieje... Nic nie widać, słychać odgłosy niczym by głowica odleciała i wyrwała szpilki z karterów... A najgorsze są długie światła terenowego SUV'a jadącego przede mną i to że prawie wjechałem w rów... Nie ma jak to oślepienie... Ostatnie osiem kilometrów knedel się dzielnie dotoczył, a w "podmyślach" czy co by się nie stało z garami...
Wróciłem o domu po godzinie pierwszej, pierwsze co zrobiłem to przywieziony ze sobą akumulator sprawdziłem multimetrem: Wynik? ledwie 11,5V.
Jedno jest pewnie, na asfalt lało się równo. Tak przestał dzień pod pokrowcem, były burze, sino na niebie by cokolwiek zrobić. Aż do dzisiaj, dzisiaj wyszło słońce a dzień wieńczył brak wiatru. Świeżo naładowany akumulator wstawiłem we wnękę pod siedzeniem, przelałem gaźnik jak zwykle, do akumulatora podpiąłem multimetr. Nie przekopywałem tylko od razu kopałem z zapłonem... Dlaczego? Po mej przygodzie to pewnie knedel będzie rzygał czarną mazią... Zapalił od strzała, choć stał prawie 2 dni. Multimetr pokazał równo 12V, ładowania nie ma...
Czas ściągnąć zbiornik... Moim oczom ukazał się prostownik, do którego kable nie były podpięte, nic nie odpinałem. Nie, lecz super konektory i wibracje spowodowały że samoczynnie wypadły. Do tego styki prostownika są zaśniedziałe i to mocno... No to w ruch poszedł kontakt S. W międzyczasie zaizolowałem kabel od masy prostownika, gdyż na konektorze żadnej izolacji nie było... Zarobiłem nowe konektory na przewodach, zaizolowałem. Jako, że styki prostownika były spryskane kontaktem, a na to potrzeba czasu by zadziałało to był czas na żarełko i czeskiego browarka.
Złożyłem wszystko do kupy, a kable od prostownika tak ułożyłem, by się luźno nie merdały.
Na filmie niestety chyba rozmach startera włączył jedynkę, nie wiem czasem się jednak zdarza, że z 1 nie zawsze do końca luz się wbije i jak się ruszy wajchą to wraca spowrotem 1.
Tak więc knedel pracuje tak:
#Link do YouTube niepoprawny#
A na koniec mogę tylko zacytować jedno zdanie: Pyszna jazda czesia

(ale ta dzisiejsza, nie ta nocna)
Ładowanie mam 15V na długich teraz ze względu na to, że oczyściłem styki, a ostatnio coś i tak mi podsysała aku.