Dzień trzeci:
Rankiem bez śniadania atakujemy Transalpinę od strony południowej. Zmieniam taktykę jazdy i zasuwam głównie na dwójce co powoduje mniejsze grzanie się silnika i docieram na szczyt. Niestety ze śniadania na szczycie nici z powodu zamkniętych punktów gastronomicznych. Robimy kilka pamiątkowych fotek i kupujemy naklejki. Dzida w dół. Jazda znowu sprawia nam wielką frajdę. Szczęśliwi docieramy do kanajpki i stajemy na zasłużone śniadanie. Oczywiście trzydziestu polskich turystów ze złombolu szama z nami więc korzystam z okazji (dzięki kolego z maluszka) i pożyczam używany przerywacz z epoki- kieruneczki już są. Ponoć Transfogarska jest jeszcze zamknięta, ale motocykle się przeciskają bokiem. Drogami 7a, E81 i E68 pomimo dużego ruchu sprawnie docieramy do Trasy Transfogarskiej. Szybkie tankowanie na Lukoilu, zakup oleju 2T i idziemy na obiadek w motelu Castel 2000. Podczas jedzenia mija nas ok 50 motocykli z czego 30sztuk to BMW GS... Patrzymy na swoje motocykle, góry a w końcu na siebie i nie wymiękamy! Na obiadku pojawiają się dwaj motocykliści- oczywiście z polski a później para na GS-ach. Znowu Polacy a po krótkiej rozmowie okazuje się, że dziewczyna mieszka rzut beretem ode mnie... W sumie spotkaliśmy na tym odludziu więcej Polaków niż tubylców:) W końcu niespiesznie ruszamy na trasę. Zaczynała się spokojnie trochę łąk, kilka winkli leśnych i dojeżdżamy do głównych serpentyn poza linią lasu. Mijamy zakaz wjazdu, który przeoczyłem i 300 metrów dalej drogę zagradza nam fadroma spychająca betonowe zapory. Droga została oficjalnie otwarta więc jedziemy dalej. Widok zapiera dech w piersiach i w porównaniu z nią Transalpina wydała mi się niewinną ścieżką górską. Każdy przejechany metr jest piękniejszy od poprzedniego i teraz dopiero dociera do mnie jak warto było tu przyjechać, aby zobaczyć trasę na własne oczy. Robimy zdjęcia, filmiki, przepychamy się przez stada owiec, osłów oraz bezpańskich psów i bez problemów docieramy na szczyt. Gęby mamy uchachane i po mimo niskiej temperatury oraz zalegającego śniegu jest nam gorąco. Czas goni więc kilka fotek i uderzamy przez długi tunel na południową stronę góry. Piękne serpentyny mijają miło i docieramy do linii lasu. Kolejna awaria w mojej jawie- moje nowe sprzęgło, które od początku bardzo ciężko działało i kilkukrotnie musiałem napinać w czasie wyprawy odmówiło posłuszeństwa. Klnę pod nosem i zastanawiam się nad powagą sytuacji. Mirage jako pierwszy tnie dalej a ja zjeżdżam na pobocze. Zdejmuję prawą kapę i wszystko wydaje być ok. Zdejmuję nowy automat sprzęgła i kiszka- dźwigienka nie daje się wcisnąć. Łapy wybieraka nie siedzą w swoich wytłoczeniach a bolec jest obrócony o 45 stopni. Nie ma rady i biorę się za rozbieranie automatu. Wyciągam zabezpieczenie bolca które pęka w połowie... Doginam łapy wybieraka i zabezpieczam bolec kolejną trytką. Sprzęgło działa teraz lekko i dużo lepiej niż przed awarią. Wygląda na to, że było fabrycznie źle złożone. Dzida dalej. Po ujechaniu kilku km zauważamy nietypowe zamieszanie na drodze. Podjeżdżamy bliżej i okazuje się że jakieś zwierzę chodzi po jezdni przy stojących autach- poprawka to niedźwiedź a dokładnie samica z dwoma maluszkami blokuje przejazd i pomimo podjechania bliżej nie schodzi z niej. Ponieważ pamiętamy informacje o agresywności niedźwiedzich mam wycofujemy i czekamy. Wreszcie podjeżdża duży kemping więc korzystamy z okazji i chowając się za nim omijamy mamę. Zadowoleni ze spotkania stwierdzamy wspólnie, iż była to wisienka na torcie naszej wyprawy. Jak bardzo się myliliśmy okazało się po przejechaniu kilku kilometrów. Kurde znowu niedźwiedź na środku jezdni blokuje przejazd. Tym razem jesteśmy bardziej odważni i podjeżdżamy bliżej futrzaka. Szkoda, że kamerka nie była włączona. Nagle niedźwiedź rusza w naszą stronę, więc w panice zawracamy motocykle. Niestety Mirage ma zbyt mało miejsca i decyduje się na jazdę po przydrożnym rowie, w którym ceśka zapada się po osie w błocie. Niedźwiedź nadal idzie w naszym kierunku, więc Mirage porzuca maszynę i biegnie na piechotę, wskakuje na mój motocykl i razem zmykamy z zasięgu zwierzaka. Przy pomocy tubylców którzy jedzeniem odciągają zwierzaka od motocykla wyciągamy ceśkę z rowu i jedziemy dalej. Zatrzymujemy się dopiero na tamie i chichramy się dwadzieścia minut z naszej paniki i całej sytuacji. To właśnie była wisienka na torcie naszej wyprawy! Spotkane następne dwa zwierzaki już nie robią na nas takiego wrażenia i jedziemy dalej. Wreszcie zatrzymujemy się na zasłużony odpoczynek i kolację w pensjonacie Bella Vista. Stan licznika- 300km